Miejska idylla
Kocham miasto, nienawidzę tej wsi. Wiele osób tak mówi i ma ku temu wiele powodów. Jednak wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma. Zanim jednak zaczniecie afirmować cechy miejskiego życia, polecam przyjechać do dużego miasta (podobnego do Warszawy), nie na wycieczkę, nie na miesiąc, dwa czy pół roku, ale na kilkanaście lat. Jest to czas, kiedy można posmakować tego tortu nie tylko zaczynając i kończąc na wisience, ale przede wszystkim dogrzebać się do samego spodu. Wtedy dopiero można ocenić czy to ciasto nam smakuje czy nie.
Praca. W porównaniu ze wsią można powiedzieć, że praca leży na ulicy. Wystarczy się po nią schylić. Ale tak jak wszędzie, jeżeli ktoś ma aspiracje ponad miarę i oczekuje astronomicznych zarobków, wtedy tej pracy nie znajdzie. Ja na prowincji pracy w zawodzie nie znajdę – chyba żebym otworzył własną działalność gospodarczą. Patrząc z tej perspektywy jestem skazany na duże miasto. Nie da się porównać pracy z motyką na polu do siedzenia za biurkiem (bo bardzo dużo osób właśnie taką pracę tu ma), ale jeżeli ktoś oczekuje, że praca biurowa jest lekka, to się rozczaruje. Jeżeli jesteście sobie w stanie wyobrazić 8 godzin praktycznie bez ruchu, a jedynym wysiłkiem fizycznym jest przekładanie dokumentów z kupki na kupkę lub spacer do toalety to w zasadzie jest to praca dla Was. Jednak nie oczekujcie, że za kserowanie faktur dostaniecie tutaj 5 tyś na rękę. Jak chce się zarabiać dobre pieniądze, trzeba brać na siebie odpowiedzialność, a co za tym idzie stres. A stres to jest coś takiego co nie boli, nie kuje, nie strzyka, tylko powoli zjada.
Wszędzie blisko. Jeżeli chcecie mieć porównanie jak daleko macie do sklepu, do drugiego miasta, do powiatu, to przestańcie mierzyć odległość kilometrami, a zacznijcie czasem dojazdu. W takim mieście jak Warszawa odmierzanie odległości kilometrami jest pozbawione sensu. Dotarcie do pracy odległej o około 30km komunikacją miejską zajmowało mi od 80 do 100 minut. Jak daleko jesteście w stanie dojechać w 1,5h? Na chwilę obecną moja praca jest odległa o około 12 km. Dotarcie komunikacją miejską zajmuje mi 50 minut. Dokładnie ten sam odcinek pokonuję rowerem w 42-43 minuty. Komunikacja miejska na dłuższych dystansach (w godzinach szczytu) ma średnią prędkość rowerzysty. Jak daleko jesteście w stanie dojechać samochodem w 45-50 minut? Wciąż Wam się wydaje że macie wszędzie daleko? Hipermarket, kino i fastfood’y mam zasięgu 10-15-minutowego spaceru, ale np. wyprawa do teatru czy lepszego lokalu to minimum 30 minut do godziny. Faktem jest, że z prowincji wyprawa do teatru to wycieczka na cały dzień (lub nawet dwa). Ale myślicie, że tutaj ktoś co tydzień biega do kina czy teatru?
Koszty życia. Nie przenoście wielkomiejskich zarobków do cen w Waszych okolicach, ani nie odnoście Waszych zarobków do wielkomiejskich cen. W Warszawie zarabia się więcej niż na prowincji, ale i życie jest wyraźnie droższe. Przykładowe ceny (chleb z dobrej piekarni, mięso z osiedlowego sklepu – promocji w hipermarkecie nie tolerujemy):
- bochenek chleba 0,5kg pszenny – 3,5 PLN
- chleb z pełnego przemiału na zakwasie – 17 PLN/kg
- pierś z kurczaka – 19 PLN/kg
- pierś z indyka – 29 PLN/kg
- szynka wieprzowa – 19 PLN/kg
- karkówka wieprzowa – 22 PLN/kg
- łopatka wieprzowa – 16 PLN/kg
- polędwica wieprzowa – 36 PLN/kg
- boczek wieprzowy surowy – 19 PLN/kg
- zrazowe wołowe – 45 PLN/kg
- antrykot wołowy lub pręga – 35 PLN/kg
- polędwica wołowa – 107 PLN/kg
Nie ma źródeł taniej i pewnej żywności. Jedynym miejscem, gdzie można kupić tanio są hipermarkety i dyskonty. Jednak jakość taniego mięsa pozostawia wiele do życzenia. Widziałem kiedyś promocyjną karkówkę po około 9 PLN/kg. Przerośnięta żółtym tłuszczem, podciekała krwią a była tak wielka, jakby pochodziła z 300 kg knura rozpłodowego – i pewnie tak było.
Generalnie zauważam, że żywność „pierwszej potrzeby” jest wyraźnie tańsza na prowincji niż w Warszawie. Natomiast chemia i żywność „drugiej potrzeby” są zauważalnie droższe. Proszek do prania jest droższy, ale tutaj niższa cena proszku do prania nie zrekompensuje wyższych cen mięsa. Zatem wypadkowy wektor wychodzi na drożej. Tutaj dobra „trzeciej” potrzeby, czyli agd, rtv i inne rzeczy, są znacznie tańsze niż na mojej „prowincji”. Ich jednak nie kupuje się na co dzień, więc to żaden zysk… Powiedzmy sobie szczerze… Kto w obecnych czasach kupuje takie rzeczy w sklepie… Do sklepu idzie się oglądać a kupuje się przez internet… A ja nawet tak nie robię. Ostatni raz byłem w sklepie agd/rtv jak kupowałem lodówkę jakieś 8 lat temu.
Jeżeli nie macie komfortu posiadania mieszkania, trzeba zaciągnąć kredyt, który pochłonie bardzo wyraźną część dochodu lub wynająć mieszkanie lub pokój. Wynajęcie wcale nie jest tańsze. Koszt wynajęcia 1-pokojowego mieszkania w dobrym stanie i relatywnie dobrze skomunikowanej dzielnicy to koszt od 1500 PLN do 2000 PLN. Za dwa pokoje w rozsądnym metrażu trzeba dołożyć kolejne 500 PLN, a za małe 3 pokoje należy się spodziewać cen bliskich 3000 PLN. Ceny średnie od 45 PLN do 50 PLN za metr kwadratowy mieszkania (w centrum nawet 80 PLN za metr).
Wy musicie wszędzie jeździć, a samochód kosztuje… Tak. Ale u mnie średnie spalanie w drodze do pracy to 8,5-9 litrów ON/100km (typowo, gdy są duże korki sięga 12l/100km), a paliwo jest o 30gr droższe na litrze niż na „mojej” prowincji. Ubezpieczenie? Ten sam pojazd ubezpieczony na prowincji 560 PLN, tutaj najtańsze ubezpieczenie jakie udało mi się znaleźć to 1250 PLN.
Środowisko. Jeżeli spodziewacie się, że będziecie tutaj oddychać pełną piersią, to się mylicie. Pierwsze co zauważyłem po przyjeździe do Warszawy to regularne infekcje górnych dróg oddechowych. Jesień – infekcja, przedwiośnie – infekcja. W Warszawie normy pyłów w zasadzie przekroczone są zawsze. Dobra jakość powietrza występuje jedynie podczas intensywnych opadów deszczu (regularnych). Nawet jeżeli Wasz sąsiad przez płot pali flot i plastik, to nie ma to porównania do tego, co jest tutaj. W tak rozległym mieście nie ważne skąd wieje wiatr… Nawiewa kolejne pyły i spaliny. Jest ich mniej lub więcej ale są zawsze. Typowy wiatr nie jest w stanie przewietrzyć tak dużego miasta. Nie jest więc łatwo. Człowiek się przyzwyczaja, organizm też, ale na wiele chorób pracuje się regularnie latami, nawet o tym nie wiedząc.
Próbowaliście kiedyś spać latem przy zamkniętych oknach? A próbowaliście kiedyś spać latem przy otwartych oknach mając linię tramwajową i szeroką ulicę 100m od okien? Tramwaje przestają jeździć po 23, ale wiele ulic w tak dużym mieście nie milknie nigdy. Mniejszy bądź większy ruch jest zawsze. Na mojej ulicy w zasadzie już od godziny 4:30 ruch staje się tak duży, że nie daje się spać, a jak ulica jest mokra, człowiek potrafi wybudzić się w środku nocy od hałasu. Myślicie że życie w ciągłym hałasie jest zdrowe?
Szczęśliwy ten, kto mieszka w pobliżu miejskich lasów. Ja tak mam. Mogę pójść na spacer do lasu, a w niedalekiej odległości (10km) mam Kampinoski Park Narodowy. Czy coś to zmienia? Trochę. Ma się przynajmniej tą namiastkę przyrody w zasięgu spaceru. Większość jednak nie ma takiego komfortu i musi żyć w betonowym lesie.
Baza socjalna. Przedszkola, szkoły, uczelnie wyższe. Jak to się mówi – żyć – nie umierać! Hmmm… Pierwsze zderzenie z rzeczywistością bazy socjalnej będziecie mieli już na etapie, gdy będziecie chcieli Waszą pociechę zapisać do przedszkola publicznego. To nie działa na zasadzie: idziesz i masz. Do przedszkoli publicznych jest więcej kandydatów niż miejsc. W 2017 roku dostało się 80% chętnych. Hmmm… Oznacza to, że co piąte dziecko nie dostaje się do przedszkola publicznego. Dodatkowo jak będziecie mieszkać w „pechowej” dzielnicy, to szanse, że wasza pociecha nie dostanie się do przedszkola rosną… Powiedziałbym wykładniczo. Rekordowe przedszkole miało oblężenie 20-cioro dzieciaków na jedno miejsce. Ze szkołami podstawowymi nie jest lepiej. Jeżeli chcecie posłać dziecko do dobrej szkoły, również trafiacie na rekrutację, a pierwszeństwo mają dzieci z okręgu. O liceach nie mówimy, bo dzieci są już na tyle duże, że powinny być samodzielne (w dotarciu do szkoły). Nie mniej jednak, rekordowe liceum (im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego) miało 55 chętnych na 1 miejsce.
Jedyne w czym wielkie miasto nie ma sobie równych to dostęp do usług medycznych. Oczywiście nie mówimy o publicznej służbie zdrowia, tylko o placówkach prywatnych. Jest wszystko! Lekarze wszelkiej maści i specjalizacji, prywatne szpitale. Trzeba tylko mieć kasę.
Kina, restauracje, teatry, muzea i galerie sztuki. Tak tego jest bez liku. Próżno tego typu przybytków szukać na prowincji. Jeżeli ktoś Wam mówi, że to jest właśnie wartość dodana dużego miasta, to zapomniał Wam powiedzieć o jednej rzeczy. Koszt. Zarówno czasu jak i pieniędzy. Mieszkam w dzielnicy w zasadzie sypialnej. Poza restauracjami klasy „B” i dwoma kinami w centrach handlowych nie ma tu nic. Dosłownie nic. Żeby gdzieś wyjść, trzeba pojechać do centrum. Ta operacja kosztuje około 40 minut, z dotarciem do wybranego punktu trzeba zapewne policzyć około 1 godziny. Na temat rachunków w restauracji nie będę się wypowiadał. Jeżeli ktoś zna dobrze bazę gastronomiczną, to powiedzmy jest się w stanie zamknąć w kwocie 150 PLN na dwie osoby za jeden wieczór. Górna granica w zasadzie nie istnieje – jeżeli ktoś będzie chce chodzić na sławne ośmiorniczki – ogranicza jedynie fantazja. Mój kolega w okolicy 2005 roku założył sobie, że będą z żoną raz w tygodniu wychodzić na miasto. I faktycznie trzymał się tej zasady. Głównie chodził w piątkowe wieczory coś zjeść. Po podliczeniu bilansu miesięcznego wyszło mniej więcej 1000 PLN – miesiąc w miesiąc. Dużo? Mało? Podejrzewam, że teraz też można by się bez większych problemów w tej kwocie zamknąć. W piątkowe i sobotnie wieczory lokale tak czy inaczej pękają w szwach. Biorąc jednak pod uwagę, ile ludzi mieszka w Warszawie to jest to rzeczą naturalną i matematyka nie pozwala by było inaczej. Jest po prostu pewien odsetek społeczeństwa, który lubi bawić w ten czy inny sposób. Jedni chodzą do teatru czy kina inni idą do restauracji a jeszcze inni do klubu potańczy z drinkiem w ręku. Oczywiście odbywa się to pewnym kosztem, o którym nikt nie mówi.
Jest coś czego nie można odmówić. Baza do uprawiania sportów wszelkich w zasadzie. Strzelnica, siłownia, kluby fitness, taniec itp itd. Takiego zaplecza na prowincji po prostu nie ma i nigdy nie będzie. To jest wymierna wartość dodana. O ile dobrej gastronomii trzeba się wybrać na wycieczkę, to w większości dzielnic coś sportowego się znajdzie bez problemu.
Ludzie. Nie ma Warszawiaków. Żeby być Warszawiakiem to rodzina musi mieszkać w Warszawie w 5-tym pokoleniu. Niektórzy warsawianiści mówią o tym, że na chwilę obecną rodowitych mieszkańców Warszawy jest mniej niż 5%. Więc czym jest Warszawa. Zlepek różnych lokalnych kultur, ludzi stale napływających do miasta z różnych stron oraz potomków tych, którzy odbudowali to miasto po wojnie. Przede wszystkim jest to miasto ludzi anonimowych. W zasadzie mieszkam obok mojego sąsiada kilkanaście lat już, a nie wiem jak się nazywa. Sąsiedzi z innych pięter wciąż patrzą się na mnie jak na idiotę, gdy witam się w windzie. Możecie narzekać na swoich sąsiadów zza miedzy, ale podejrzewam, że jak zapali Wam się dom, to nie będzie stał bezczynnie i się patrzył. A tutaj? Tutaj człowiek odwróci głowę i pójdzie dalej udając, że on nic nie widział. Tutaj człowiek, z którym dzisiaj rozmawiasz jak z przyjacielem dnia następnego wbije Ci nóż w plecy, żeby ratować własne 4 litery. Skąd się biorą tacy ludzie? Nie wiem. Czy to aura tego miasta tak na nich wpływa? Oczywiście nie wszyscy są tacy. Jest bardzo wiele życzliwych osób, które tutaj spotkałem. Nie mniej jednak ludzie bardzo trzymają się na dystans. Odkąd pamiętam mieszkańcy Warszawy byli zawsze postrzegani inaczej. Zwykle chyba głównie przez pryzmat zazdrości, ale odkąd tu mieszkam, to wyczuwam, że niby człowiek taki sam, jak wszędzie, ale jednak jest inaczej…
Więc w zasadzie dla kogo jest to miasto? Hmmm… Dla każdego w zasadzie! Nie do końca. Obserwując zachowania przyjaciół i znajomych, co raz bardziej skłaniam się ku teorii, że tutaj bardzo dobrze będą się czuć dobrze usytuowani finansowo single lub samotne pary lubiące karierę i życie w mieście. 8-9 godzin w pracy, po pracy od razu „w miasto”, a do domu tylko przyjść by położyć się do łóżka. Wysoki poziom zarobków i brak obowiązków domowych otwiera możliwość regularnego korzystania z dobrodziejstw kulturalnych dużego miasta. Jeżeli macie nieco inne spojrzenie na świat a ktoś przed Wami roztacza wizję wielkiego miasta jako Eldorado – złotego miasta, gdzie żyje się bogato, łatwo i przyjemnie, to gwarantuje, że albo nie mówi Wam całej prawdy świadomie (by Wam zaimponować, wzbudzić zazdrość), albo sam nie jest świadom i nie dostrzega, że na świecie nie ma nic za darmo. Za wszystko trzeba czymś zapłacić (lub przypłacić). Występowanie niektórych rzeczy i zjawisk w przyrodzie jest faktem obiektywnym, bez względu na to przez jakie okulary się patrzy – czarne czy różowe. Dlatego też irytuje mnie u niektórych fakt afirmacji miasta i podkreślania ciężkości życia na prowincji. Jeżeli ktoś jest tylko widzem, a nie aktorem, to nie może mieć pojęcia co się dzieje za kulisami, gdy siedzi wygodnie w fotelu oglądając widowisko.
Czy żałuję decyzji o przyjeździe do Warszawy? Można mi zarzucić wiele, że jestem czarnowidzem, że malkontent, że moja szklanka jest zawsze do połowy pusta itp. Jednak nigdy nie zadaję sobie takich pytań i nie żałuję swoich decyzji z prostej przyczyny. Gdybym podjął decyzję inną, to nie doprowadziłaby mnie ona do miejsca w takim jakim jestem. To po pierwsze. A po drugie nikt nie wie jak potoczyłoby się moje życie, gdybym podjął decyzje inne. Dzięki życiu tutaj zdobyłem sporą bazę doświadczenia (nie będę ukrywał, że dużym kosztem), która przede wszystkim pozwala mi – mam nadzieję – podjąć właściwe decyzje w przyszłości.